czwartek, 26 kwietnia 2018

Część II. Noc

Wpatrywałem się w płatki śniegu spadające za dużym oknem w gabinecie dyrektora. Palce najważniejszego człowieka szkoły stukały rytmicznie o blat biurka, on zaś sam obserwował, jak szkolna pielęgniarka opatruje moją pokrytą ranami dłoń, a następnie z cichym "do widzenia" opuszcza pomieszczenie. Żaden dźwięk poza owym stukaniem nie istniał w tym momencie.
Dyrektor, zniecierpliwiony przedłużającą się ciszą, odchrząknął znacząco. Utkwił wzrok w mojej osobie, siedzącej naprzeciw niego po drugiej stronie biurka.
- Na twoim miejscu już dawno złożyłbym skargę - stwierdził. Mówił bardziej do siebie niż do mnie. Jasne, tylko czy miałbym jakąkolwiek gwarancję, że moja skarga zostanie w ogóle wysłuchana? - Wszak za takie zachowanie stosuje się różne środki, jednak są one niewystarczające. Obniżenie oceny bądź uwaga do dziennika nie są tak... - zastanowił się przez chwilę nad doborem słów. - ... motywujące, co kary fizyczne.
- Jednak - rozłożył ręce. - są one zakazane, więc de facto nic im zrobić nie możemy. Który to już raz od rozpoczęcia?
- Ósmy - odparłem i odkaszlnąłem, zdziwiony suchością w gardle.
Dyrektor zrobił duże oczy, unosząc krzaczaste brwi do góry.
- Mogłabyś się przepisać - zaproponował.
Popatrzyłem na niego z ukosa, wyrażając w jednym spojrzeniu całą swoją dezaprobatę dla tego absurdalnego pomysłu. Ta biedna istota ludzka naprawdę uważała, że zmiana klasy bądź szkoły wszystko zmieni? Że nagle stanę się poprawnie funkcjonującym członkiem społeczeństwa?
Musiał chyba zrozumieć przekaz, bo odwrócił wzrok. Nie mam nic do niego. Zwyczajnie stara się sprostać swojej roli, grając przykładnego człowieka, troszczącego się o dobro swoich podopiecznych.
Każdy grał swoją rolę w tym świecie.
Zacząłem skubać rąbek bandaża.
- No dobrze - westchnął. - będąc szczerym, główny problem stanowisz tutaj ty. Nie bardzo wiemy co z tym właściwie zrobić. Może spróbujesz porozmawiać ze szkolnym psychologiem?
Jak wyskakujesz z takimi cudownymi pomysłami, nie licz, że się z nimi zgodzę.
Pokręciłem głową. Dyrektor westchnął ponownie i wzniósł oczy ku niebu. 20 minut później spędzonych na monologu z jego strony i potakiwaniu z mojej, puścili mnie do domu. Przed czasem, więc to była pozytywna rzecz tego dnia.
W domu młodszy brat wgapiał się nieprzerwanie w telewizor. Nawet na mnie nie spojrzał. Jestem prawie pewny, że nawet nie zauważył, by ktokolwiek wszedł do mieszkania. Zamknąłem się w pokoju, rzucając torbę pod biurko. Rzuciłem się na łóżko, wtulając twarz w poduszkę. Moimi ramionami wstrząsnął zagłuszony szloch.
Nie wiem, ile czasu minęło, zanim przestałem płakać i doprowadziłem swoją opuchniętą twarz do porządku. Piekły mnie oczy. Miałem ochotę zakopać się pod kołdrą i spędzić tam resztę mojego żałosnego życia.
Poszurałem nogami do łazienki.
Zdjąłem z siebie bluzę i obejrzałem swoje blade ciało, naznaczone dzisiejszymi siniakami. Przejechałem palcami po torsie, krzywiąc się niemiłosiernie. Złamane żebro jak nic.
Wytrząsnąłem szafki w poszukiwaniu tabletek przeciwbólowych. Połknąłem dwie i wróciłem do pokoju. Usiadłem na obrotowym krześle i odchyliłem się w tył, wlepiając wzrok w sufit.
Żenada. Beznadzieja. Totalny syf.
Opis dnia dzisiejszego, jak i wszystkich pozostałych. Mój wzrok automatycznie powędrował w stronę łóżka. Zimno. Wróciłem się do łazienki po bluzę. Nadal było mi zimno. Wygodny materac z kołdrą i poduszką wyglądał zbyt zachęcająco. Wsunąłem się pod pierzynę i miałem absolutnie wszystko w głębokim poważaniu, rozkoszując się błogim spokojem.
***
Kiedy się obudziłem, pierwsze promienie zachodzącego słońca przedzierały się przez szczeliny w rolecie. Z dołu dobiegały głosy tłuczenia garnków i pryskającego oleju. Znak, że ojciec wrócił.
Przekręciłem się na drugi bok i westchnąłem głęboko. Mówi się, że z każdym westchnieniem ulatuje z nas życie. W takim wypadku westchnąłem raz jeszcze, ale nie poczułem się ani trochę bardziej martwy.
Czułem, jak nieistniejące języczki łaskoczą mnie po skórze. Dreszcze w tym momencie wydały mi się całkiem przyjemne.
„Nienawidzę ludzi, a jeszcze bardziej samego siebie". Kiedy zacząłem tak myśleć? W gimnazjum czy już pod koniec podstawówki? Nie potrafiłem tego dokładnie wyjaśnić. Czułem obrzydzenie do samego siebie. Patrząc na swoje odbicie, powstrzymywałem się przed rozbiciem lustra i rozdrapaniem swojej skóry do krwi. I nawet nie chodziło tylko o moje ciało, którego się wstydziłem bardziej niż czegokolwiek innego.
Wymacałem podłużny kształt pod poduszką i zacisnąłem na nim palce. Po raz pierwszy od dawna na moich ustach pojawił się uśmiech. Bardzo delikatny, przepełniony smutkiem i zupełnie nieszczery.
Mój oddech drżał, a dłoń trzęsła się jak u paralityka. Złapałem ją drugą ręką i przycisnąłem do siebie. Zacisnąłem dłoń na rękojeści noża zwiniętego z kuchni jeszcze mocniej, bojąc się, że mi wypadnie. Niekontrolowany potok łez spłynął po mojej twarzy. Miałem ochotę zedrzeć z siebie skórę i krzyczeć, aż zdarłbym sobie gardło.
Czując chłód stali na swojej bladej i naznaczonej licznymi bliznami skórze, kontrastujący z moim ciepłym oddechem. Wzdrygnąłem się. Jasnoniebieskie żyły były aż nadto widoczne. Pokusa, by ze sobą skończyć tu i teraz, zbyt wielka, by jej się oprzeć.
Nie potrafiłem powstrzymać łaknącego śmierci umysłu i ciała. Nawet o niczym nie pomyślałem, gdy docisnąłem ostrze i zrobiłem cięcie, a na pościel skapnęły pierwsze krople.
Ach, jaka szkoda. Potem nie będę mógł tego doprać.
Czułem pieczenie, ale nie było to teraz istotne. Niedługo i tak stracę ten zmysł, tak samo, jak wszystkie inne.
Brzydziłem się sobą jeszcze bardziej niż przedtem. Moja słabość tylko podsycała rozpacz i nienawiść, jaką darzyłem samego siebie. Nie potrafiłem się dłużej wstrzymywać. Pogłębiłem nacięcie. A potem zrobiłem drugie, przecinając błękitną żyłę pod swoją skórą.
Ostry ból rozchodzący atakujący wszystkie nerwy w przedramieniu, ciemna krew spływająca po ręce, biała pościel zmieniająca barwę na szkarłatną oraz nadchodzący paniczny głośny szloch.
Ostatnie minuty mojego zepsutego życia ciągnęły się w nieskończoność. Dopiero teraz dopadły mnie wątpliwości, czy śmierć była tym, czego naprawdę chciałem. Czy to jedyne wyjście, by pozbyć się pasma negatywnych emocji, ogarniających mój umysł każdego dnia? Nieważne ile o tym myślałem, odpowiedź wydawała mi się ta sama.
Bezwładna ręka zsunęła się w łóżka, a krople zaczęły skapywać na podłogę, formując na niej małą kałużę. Druga dłoń rozluźniła uścisk na nożu. Serce przestało nareszcie kołatać. Mimo to czułem się jeszcze gorzej niż zwykle. Pokonany. Nieszczęśliwy. Odrzucony. Beznadziejny. Słaby. Niekochany.
Czy byłem niekochany? Z pewnością ojciec darzył mnie miłością, chociaż tego nie okazywał. Zdawałem sobie z tego sprawę, ale nie zauważałem jej na co dzień. Szkoda, że nie potrafiłem tego odwzajemnić. Czy będzie za mną płakać? Będzie mnie żałować? Mogłem się z nim chociaż jakoś pożegnać, spędzić ostatnie chwile przebywając z nim.
Zanikający powoli szloch wrócił ze zdwojoną siłą. Nie chciałem go zostawiać samego. Najpierw umarła mu żona, zostawiając mu do wychowania dwójkę dzieci - jedno w wieku przedszkolnym, drugie z depresją. A teraz córka odbiera sobie życie. Nie chciałem umierać z myślą, że mojego ojca czeka dalszy trud samotnego wychowywania dziecka, z drugim na sumieniu.
Zabawne. Przez cały czas marzyłem o śmierci, a teraz czułem, że chciałbym jeszcze pożyć. Dla mojego taty.
Po raz kolejny szloch zniknął - tym razem nie całkiem nie z mojej własnej woli. Nie miałem już siły płakać. Nie miałem siły oddychać. Równomierne opadanie i unoszenie się klatki piersiowej wydawało się niezwykle bolesne. Powieki same opadały. Tętno powoli zanikało.
Moje ostatnie pół godziny było wypełnione smutkiem, bólem i żalem. Było już za późno na cofnięcie decyzji. Nawet gdybym chciał krzyczeć i wołać o pomoc, nie miałem siły otworzyć ust.
Umierałem. Zaszczuty przez społeczeństwo.
Po moim pozbawionym sensu życiu pozostało jedynie wątłe, blade i zimne ciało.
A potem była tylko bezkresna, kojąca ciemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz