czwartek, 26 kwietnia 2018

Część I. Poranek

W ten dzień wypadał czwartek. Jak co dzień zostałem brutalnie obudzony punkt piąta trzydzieści przez dzwonek, który sam ustawiłem. Denerwujący budzik to skuteczny budzik, jednak przez nagłą i nieprzyjemną pobudkę czułem się gorzej niż powinienem po 5 godzinach snu.
Przez chwilę rozważałem opcję położenia się z powrotem, ale szybko odpędziłem tę myśl od siebie. Musiałem wstać, kolejny dzień się sam nie przeżyje. Powoli wygramoliłem się z łóżka, czując jakby różnica między temperaturą w pokoju, a pod kołdrą wynosiła co najmniej 10 stopni. Po cichu, nie chcąc nikogo budzić, przemknąłem do łazienki i wciąłem szybki prysznic. Po załatwieniu obowiązkowych czynności ubrałem się w za duże ubrania otrzymane w spadku od wszystkich starszych kuzynów, których nie byłbym w stanie spamiętać i policzyć na palcach obu rąk. Spakowałem książki do plecaka i zszedłem na dół do kuchni. Ziewając raz po raz i czekając na gotującą się wodę, powtarzałem plan zajęć na dziś oraz sposób na ich przetrwanie.
Czwartki były zdecydowanie najgorsze. Nie licząc oczywiście poniedziałku, wtorku, środy i pozostałych dni tygodnia. Na samą myśl o spędzeniu ośmiu bitych godzin w tym obskurnym budynku, będąc otoczonym bandą hałaśliwych ludzi, którzy tylko czekali, aby ci dopiec, robiło mi się niedobrze.
Kiedy byłem już dawno po śniadaniu (czytaj: herbacie, bo tylko to nadawało się do spożycia) ojciec właśnie wstał i zamknął się w łazience. Potem dobiegł mnie odgłos małej piąstki uderzającej w drzwi łazienki. Mój młodszy brat próbował dostać się do środka i również skorzystać z resztki gorącej wody.
Spojrzałem na zegar ścienny, wskazujący godzine siódmą. Za godzinę zaczynał zajęcia, a nawet nie był umyty. Droga do szkoły zajmie mu przynajmniej pół godziny. Więc znowu się spóźni, a ja będę musiał się za niego tłumaczyć. Po prostu świetnie.
***
Po wejściu do szkoły od razu skierowałem się pod klasę. Usiadłem pod ścianą, wyciągnąłem z kieszeni słuchawki i odciąłem się od świata zewnętrznego. Na całe pół godziny, aż do dzwonka. Głośna muzyka skutecznie odpierała wszystkie bodźce. No, prawie wszystkie. Gdy w bark uderzył mnie czyjś plecak, nie mogłem nie zareagować.
- Sorka, nic ci się nie stało? - dobiegł mnie głos jednego z uczniów mojej klasy. Podniosłem wzrok na stojącego nade mną chłopaka. Jak on się nazywał? Mróz, Mrozek, Mroziński? Jeden pies i tak nie zapamiętam.
Pokręciłem głową na znak, że wszystko okey. Chłopak odszedł, zostawiając swój plecak obok mnie. Nie zaszczyciłem go ani jednym spojrzeniem. Bardziej naciągnąłem rękawy szarej bluzy i podgłośniłem muzykę. Wyświetlacz mojego telefonu poinformował mnie, że obecny stopień głośności jest szkodliwy dla słuchu i czy chcę kontynuować. Jebać to. Jeśli utrata słuchu oznaczałaby koniec słuchania tych wszystkich zaczepek i uwag, byłem jak najbardziej za.
Zerknąłem na chłopaka od plecaka. Stał z boku z grupką znajomych i mniej znajomych mi twarzy i ordynarnie patrzyli się na mnie. Bardziej do zrozumienia mi dać nie mogli, kto był tematem ich pogawędki.
Zanim odwróciłem zażenowany wzrok, widziałem jak się zaśmiali. Chociaż nie słyszałem ich i tak wiedziałem, o czym rozmawiają. Wałkowali podobne wymiany zdań tyle razy, że mogłem bez problemu określić kto co mówi.
"Widziałeś ją, nawet się nie odezwała."
"To ona w ogóle umie mówić?"
"Pewnie ma głos jak mała dziewczynka i boi się odezwać."
"Bo to jest mała dziewczynka, która próbuje udawać silnego chłopczyka."
Podnoszące się klatki piersiowe. Śmiech.
"Dlaczego tacy ludzie w ogóle istnieją?"
Właśnie... dlaczego ktoś pokarał mnie tak bardzo, że wciąż utrzymuje mnie żywego na tym świecie?
Po krzątaninie na korytarzu poznałem, że właśnie rozpoczęła się pierwsza lekcja. Ustawiliśmy się w zwartą grupę pod klasą w oczekiwaniu na nauczyciela. Młodsze klasy jeszcze chociaż stwarzały pozoru stania w parach. Nasz, ostatni rocznik i tak miał wszystko w głębokim poważani, nie bez wzajemności nauczycieli. Wszyscy niecierpliwie czekali na zakończenie roku, by móc wzajemnie powiedzieć sobie "pierdol się" i opuścić gmach szkoły na zawsze.
Przy zajmowaniu swojego miejsca zostałem popchnięty za trzy razy i o mało nie zaliczając spotkania mojego nosa z rogiem ławki. Usiadłem w rogu sali, otoczony z tyłu i boku ścianami. Czułem się bezpieczny na samym końcu, gdzie nikt mnie nie widział i nie zwracał uwagi. Przez następne 45 minut skutecznie udawałem, że interesuje mnie budowa mikroorganizmów. Nie miałem pojęcia dlaczego ludzie chcieli zostać nauczycielami. Całe dnie trzeba spędzać ze smarkaczami, którzy albo ci się podlizują dla lepszych ocen, albo cię nienawidzą. Nawet bym im współczuł, gdyby nie byli takimi sadystami.
Całą swoją uwagę poświęcałem wkłuwaniu sobie szpilek pod naskórek na dłoni, układając z nich trójkąty i kwadraty. Potem zostaną w tych miejscach zaczerwienione ślady, gdy już wyjmę szpilki, ale nie obchodziło mnie to.
Jednak szybko dotarło do mnie, że paradowanie po szkole ze szpilkami wbitymi w dłoń to nie najlepszy pomysł.
Siedziałem w szatni na ławce, wpatrując się w moje obuwie sportowe. Zauważyłem krzywo zawiązane sznurówki, lecz nie miałem siły schylić się i je poprawić. Ignorowałem większość przechodzących osób, nawet te, które powinny budzić moje zainteresowanie. Pewnie dlatego nie zwróciłem uwagi na stojących przede mną chłopaków.
Ktoś kopnął moją nogę. Spojrzałem na nią skonsternowany. Dlaczego została tak brutalnie potraktowana? Czyżby moja noga zawiniła coś światu?
Uniosłem wzrok. Ach, to znowu ten typek od plecaka. Przyprowadził kolegów, żeby się zemścić za bezkarne zbezczeszczenie jego mienia? Ja czymś zarażałem czy co.
Nawet się nie zdziwiłem ich obecnością w damskiej szatni.
- Słuchaj, no - zaczął ten, który wyglądał jakby nie robił nic poza przeczesywaniem włosów i rzucaniem suchych tekstów o miłości każdej napotkanej dziewczynie (no joke, tacy ludzie zawsze wyglądają podobnie). Rozważałem możliwość wyjścia z szatni bez wdawania się w rozmowę, bo coś mi mówiło, że koleś właśnie zastanawia się jaka wiązanką mnie obrazić. - Za kogo ty się uważasz?
Nie rozumiem.
- Wiecznie chodzisz, jakbyśmy ci nie wiadomo jak dokuczali i bili, a przecież tego nie robimy, nie?
Wcale.
- Facetka nas właśnie zaczepiła, że mamy być dla ciebie mili i inne bzdury, wiesz. Ale przecież jesteśmy dla ciebie mili, tak? Tak!? - wydarł się pod koniec monologu. Odruchowo się skrzywiłem i skuliłem jeszcze bardziej.
- Problem polega na tym - kontynuował Plecak. - że ty nas totalnie ignorujesz. Nikt nie lubi być ignorowany. Może byś przeprosiła?
Skakałem wzrokiem po ścianach. Nie patrzyłem na stojących przede mną oprawców. Nie patrzyłem na cały tłum ludzi zebranych w tym małym pomieszczeniu i wlepiających w nas swój wzrok.
Naprawdę chciałbym, żeby sobie odpuścili. I zostawili moją nogę w spokoju. Przecież nic złego nie zrobiła, w przeciwieństwie do jej właściciela. Mnie.
Byłem żałosny. Jestem dupkiem, który nawet nie próbuje udawać, że integruje się z resztą ludzkości. Jestem szumowiną, jakich dużo na tym zapchlonym świecie.
W tym momencie byłem rozdarty pomiędzy zabiciem siebie czy wszystkich innych. Wydawało mi się, ze to jedyne opcje. Cała reszta to tylko marnowanie czasu.
Głosy osób znęcających się nad moją Bogu ducha winną nogą dobiegały do mnie jakby zza tafli wody. Wepchnąłem je tam razem z bólem, który odczuwałem przy zaciskaniu pięści, gdy szpilki jeszcze głębiej wbijały się w moje ciało.
Chwyciłem za pasek od torby i w przeciągu sekundy znalazłem się z powrotem na korytarzu.
- Ej, czek-
Drzwi szatni zamknęły się za mną w połowie słowa, ale chyba domyślam się dalszego ciągu.
Biegłem. Miałem gdzieś, że akurat byłem ubrany w strój sportowy.
Biegłem. Przeciskając się pośpiesznie przez tłum na schodach uważnie rozglądałem się, czy oprawcy za mną nie gonili. Przystanąłem na środku półpiętra, a z moich ust wydobyło się przeciągłe westchnienie.
W następnej chwili poczułem uderzenie w plecy i straciwszy równowagę, wylądowałem na ziemi. Zaskoczony obejrzałem się za siebie, czując na serce zaczyna mi łomotać.
Stały nade mną znajome postacie.
- Haha! Wywaliła się!
- Tylko lekko ją kopnąłem, a ta już leży. Co za ofiara!
- No co? Pełza na ziemi, jak na robaka przystało. Myślała, że ukryje się przed nami w takiej małej szkole.
Choć byliśmy otoczeni przez masę uczniów, przelewających się przez korytarz, ci nawet nie kryli się nad znęcaniem. Inni wymijali nas jak mrówki, które spotkały na swojej idealnej drodze mały kamyczek. Sagerskie świnie.
Uniosłem głowę, przyglądając im się bez emocji i czekając na ich kolejny ruch. Podczas gdy oni nieprzerwanie obrzucali mnie wyzwiskami, wyobraziłem sobie, że jestem mieszkańcem innej rzeczywistości, który tylko przygląda się sytuacji z daleka. Był to swoisty mechanizm walki ze stresem. Świat widziany moimi oczyma był tylko serią slajdów wyświetlanych w kinie.
Ból w dłoni, spowodowany przebijającymi skórę szpilkami zastępował w tym momencie wszystko. Oprawców, grupę gapiów, nauczyciela dyżurnego idącego szybkim krokiem w naszą stronę oraz moje własne słowa, opuszczające moje gardło, przy każdym wymierzonym ciosie i kopniaku.
"To boli, przestańcie." Chwila przerwy. "Proszę, przestańcie." Następne kilka sekund i...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz