niedziela, 20 maja 2018

Część 3.

- Noo. Jeszcze tylko jedna łyżeczka, za mamusię. Otwórz buzię.
- Nie musisz mnie karmić, umiem sama jeść!
Kobieta westchnęła i odłożyła łyżkę na talerz. Doprawdy, dlaczego to dziecko nie chce jeść? Przecież jest taka chuda! Gosia uparcie wpatrywała się w swoją zupę, jakby licząc, że zniknie sama z siebie. Może myślała, że jest zatruta? Nawet nie spróbowała.
- Brakuje mi siły na nią - Kinga poskarżyła się mężowi. On jedynie położył dłoń na jej ramieniu i zamiast niej przystąpił do wymuszenia na Gosi talerza zupy.
Rankiem panował u nich istny chaos. Kiedy Kinga zeszła na parter, aby przygotować śniadanie i zastała w salonie śpiącą Małgosię, rozdziawiła niemądrze usta, zrobiła w tył zwrot i pognała do męża, żądając wyjaśnień. Adrian pokręcił głową w odpowiedzi, mrucząc "później" i wrócił do spania. Nie bardzo rozumiejąc sytuację, nie miała innego wyjścia, niż obudzić ich niespodziewanego gościa. Z kolei Gosia, widząc twarz swojej cioci, rozpłakała się krokodylimi łzami, wtulając twarz w bluzkę Kingi. Zaraz potem padła na materac, zapadając w długą drzemkę.
Gdy Małgosia obudziła się ponownie, ogarnęło ją dziwne uczucie niepokoju. "Jaki dziwny sen", pomyślała. Spróbowała sobie przypomnieć wyraźniej, o czym był, ale już uleciał z jej pamięci. Leżała pod kołdrą, a fala wspomnień z poprzedniej nocy zalewała jej umysł. Żałowała, że właśnie to nie okazało się snem.
Otworzyła z trudem ciężkie powieki. Mrugała nieprzytomnie, oślepiona jasnym światłem. Zaraz do niej dotarło, że światło było inne niż zwykle. Nie była to kwestia oświetlenia, ale również koloru ścian, sufitu, mebli i różnych mediów, znajdujących się dookoła niej, a także kołdry, pod którą spała.
Dotarło do niej, że znajduje się nie w swoim pokoju w domu, ale w salonie u wujka i cioci.
Przez całe przedpołudnie dziewczynka trzymała buzię na kłódkę, odmawiając zjedzenia czegokolwiek. Bała się, że znowu zwymiotuje i narobi sobie wstydu, a im problemu. Nie chciała ich jeszcze bardziej kłopotać swoją osobą. I tak okazali jej dużo miłosierdzia, przyjmując ją pod swój dach. Postanowiła, że nie będzie się im naprzykrzać, ale osiągnęła dokładnie odwrotny efekt.
Widziała pochmurną i niezadowoloną minę swojej cioci. Znowu sprawia problemy. Znowu coś poszło nie tak.
- Przepraszam... - szepnęła prawie niezauważalnie i odeszła od stołu. Kinga patrzyła nieprzychylnym wzrokiem na oddalające się plecy dziewczynki.
- Nie miej jej tego za złe. Wiele przeszła, jest wyczerpana - usłyszała za sobą głos Adriana. Oplótł ramiona wokół jej talii i przyciągnął do siebie.
- Wiem - westchnęła. - Martwię się o nią, ale z naszym Kubusiem nigdy nie mieliśmy takich problemów.
Chłopczyk, również siedzący przy stole, podniósł głowę na dźwięk swojego imienia. Słuchał chwilę w milczeniu jak jego rodzice spierają się na temat utrzymania Małgosi, aż w końcu każde rozeszło się do swoich zajęć. Jakub wrócił do grzebania łyżką w talerzu zupy. Wcale się nie dziwił swojej kuzynce, że nie chciała jeść. Ta zupa była okropna.
Kunicki patrzył długie chwile na syna. Chłopiec wiercił się na krześle i tak samo, jak Małgosia przed chwilą, usilnie próbując sprawić, by jego obiad zniknął z talerza. Wyglądał najnormalniej na świecie. Wiele razy im podpadał, ale głównie z Kubusiem kojarzyły mu się same pozytywne rzeczy. Starał się postawić na miejscu ojca Gosi. Pomyślał o tym, co mógł czuć w chwili, gdy pozbywał się swojego dziecka jak zużytej szmaty.
W swoim życiu denerwowało go wiele rzeczy. Problemy w pracy, kłótnie z rodziną, często brak czasu i odpoczynku, zarost, którego nie lubił golić, ale robił to ze względu na żonę. Ale żadna z tych rzeczy nie zdenerwowała go tak bardzo, jak widok jego roztrzęsionej siostrzenicy oraz wieść, że własny ojciec porzucił ją na środku kompletnego pustkowia.
Wielokrotnie Kunicki miał różnego rodzaju sprzeczki z ojcem Małgosi. Głównie na spotkaniach rodzinnych, gdy oboje już trochę wypili. Spory nie zawsze dotyczyły zmarłej siostry Adriana, ale zazwyczaj, gdy zaczynało się robić naprawdę niebezpiecznie, rozdzielała ich niezłomna babcia.
Adrian nie był święty, to prawda - niejedną z tych kłótni sam zaczynał, i to nie tylko ze swoim szwagrem. Nie przypisywał mu całej winy. Właśnie przecież próbował zrozumieć jego motywy. Jednak nic nie przychodziło mu do głowy. Wyobraził sobie widok Kubusia idącego w deszczu po szosie, niezliczoną ilość samochodów mijających go z prędkością 100 kilometrów na godzinę.
Trzask.
- Patrz co robisz, wywłoko jedna!
Zerwał się czym prędzej i wpadł do przestronnej łazienki na piętrze, skąd usłyszał hałas. Po prawej od umywalek na kafelkach zauważył przewrócona suszarkę na pranie, dookoła porozrzucane były mokre ubrania, zaś Kinga z Małgosią stały pośrodku całego tego bałaganu i jedna prawiła kazanie drugiej. Adrian zauważył też rozbite flakoniki z perfumami.
Dziewczynka, pociągając raz po raz nosem, z trudem opanowywała drżenie kolan.
- Przepraszam - powtarzała jak mantrę.
- Co tu się stało? - warknął Adrian. Nie podobał mu się ten widok ani trochę. Dobrze wiedział, jak jego małżonka nie znosi sprawiających problemu dzieci. Splótł ręce na piersi, wbijając sceptyczne spojrzenie w dziewczyny.
- A co się ma dziać? - odparła. Popatrzył na nią ze zdumieniem. - Małgosia mi pomaga w praniu, prawda Małgosiu?
Gosia skinęła głową pokornie, wbijając wzrok w podłogę. Poznawała ten ton, mówiący "rób-co-każę-albo-nie-dostaniesz-kolacji". Kinga popatrzyła na nią jedynie kątek oka, udając, że dziewczynka nic a nic ją nie obchodzi. Oparła dłonie na biodrach.
I wszyscy wiedzieli kto rządził w tamtym momencie w domu.

***

Nadeszła zima, a wraz z nią przeraźliwie mroźne poranki. Kunicki siedział w samochodzie, zaklinając pojazd, by odpalił, a Kinga z Małgosią kręciły się wokół auta, zeskrobując lód z szyb. Wreszcie rozległ się wyczekiwany warkot silnika. Zostawiając za sobą ślad opon na świeżym śniegu, nowiuteńki ford wyjechał z podjazdu. Z osiedlowej ulicy skręcił w główną, sprawnie włączając się do ruchu.
- Wrocław: dwa stopnie poniżej zera, przez cały dzień mogą się utrzymać liczne opady śniegu, ciśnienie wynosi...
Adrian zmienił stację. To, że padał śnieg, mógł sam zauważyć. Widoczność na drodze była tragiczna. Dobrze, że w porę zmienił opony z letnich na zimowe. Kilka dni zwłoki i za Chiny nie dostałby się do miasta w takich warunkach. Dziękował sobie w duchu za swoją przezorność.
Zerknął w lusterku na siedzącą z tyłu Małgosię. Usta miała zaciśnięte w wąską linię i wpatrywała się dużymi oczami w opadające za oknem płatki śniegu. Była cała spięta i podenerwowana. Nic dziwnego. Cała trójka była. Jechali w końcu do sądu rodzinnego na długo wyczekiwaną przez wszystkich rozprawę. Za kilka chwil miano zadecydować o przyszłości Małgosi.
Nigdy nie był w sądzie. Miał o nich niejasne pojęcie wyniesione z filmów i książek, ale na tym kończyła się jego wiedza. Nie wiedział czego się spodziewać. Ile będzie trwać rozprawa? Jak ma się zachować, co mówić? Skąd będzie wiedzieć, kiedy sprawa idzie po ich myśli, a kiedy nie? Odczuwał dziwną chęć wypytania kogoś o szczegóły, co było przecież zupełnie normalne. Mimo to myślał, że się zbłaźni, pytając o takie rzeczy.
Zacisnął palce na kierownicy. Wszystko w porządku. Tu chodzi przecież o dobro jego siostrzenicy. Musi postarać się jak najlepiej.

***

Budynek okazał się większy niż się spodziewała, chociaż i tak prezentował się dosyć skromnie. Przy wejściu stały dwa filary, podtrzymujące prowizoryczny balkonik. Wyglądał zupełnie tak, jak we wszystkich serialach, które oglądała, ale i tak czuła lekki strach na myśl o wejściu do środka. Ścisnęła mocniej trzymającą ją dłoń Kingi. Nie chciała żadnej rozprawy. Dobrze jej było u wujka i cioci. Mogła u nich zostać na zawsze.
Jej opiekunowie poprowadzili Małgosię do środka. Przystąpili do powolnej wspinaczki po schodach prowadzących do kolejnego rozległego korytarza, na którego końcu znajdowała się "ich" sala sądowa. Adrian pchnął mocno ciężkie drzwi, a pod Gosią prawie ugięły się kolana.
Przestała słyszeć. Nie rozumiała co mówili ludzie dookoła niej. Wydawało jej się, że czas przyśpieszył, a ona jak przez mgłę widziała rozgrywające się wydarzenia. Kolejne kilka niemiłosiernie dłużących się godzin spędziła gapiąc się bezmyślnie przed siebie. Małgosia pamiętała jedynie, jak w pewnej chwili, tuż na początku, zobaczyła swojego tatę. Rzuciła się w jego stronę, pragnęła przytulić się do jego piersi, zatopić twarz w miękkim swetrze, na który miał narzuconą marynarkę. Chciała, by objął ją ramionami i pogłaskał po głowie. Zamiast tego poczuła szarpnięcie za ramię. Sylwetka ojca się oddaliła.
Bolało ją gardło i piekły oczy. Słyszała, że ktoś krzyczy, płacze rozpaczliwie.
Zorientowała się, że skoro jej gardło tak boli, to ona krzyczała.
Bolało ją. Tak bardzo ją bolała strata ojca, że marzyła o unicestwieniu każdej komórki swojego ciała, by chociaż trochę uśmierzyć czarną dziurę pochłaniającą jej serce.

*~*~*

Pancakes: ...and the end.

środa, 2 maja 2018

Część 2.

Gosia obudziła się z policzkiem przyssanym do szyby samochodu. Rozejrzała się nieprzytomnie, zdezorientowana nagłą zmianą otoczenia. Przez dłuższą chwilę nie mogła sobie przypomnieć, gdzie się znajduje. Miejsce wydawało jej się znajome, ale jej ospały mózg nie przetworzył jeszcze tej informacji.
To samochód taty? Poznawała ten parking. Czy to dom?
Pobudzona tą myślą wyprostowała się i przyjrzała uważniej. Zdała sobie sprawę, że nie jest to okolica koło jej domu i uleciał z niej cały entuzjazm. Poczuła się niewyobrażalnie zawiedziona. A więc tatuś po nią nie wrócił.
Chciała jeszcze raz zamknąć oczy i udawać, że tamto wszystko było tylko snem, a ona siedzi teraz w przestarzałej skodzie swojego taty i suną powoli przez sosze, zaś delikatna woń choinki zapachowej wypełnia całą kabinę. Jednak to już przeminęło. Zamiast tego była teraz w radiowozie policyjnym. Chciało jej się płakać, jednak nie miała już czym. Była bardzo, ale to bardzo, zagubiona.
Ktoś postukał w szybę. Odskoczyła od niej jak oparzona. Pan Marcin uśmiechnął się przepraszająco do niej i otworzył drzwi.
- Jesteśmy na miejscu - poinformował. Małgosia odpięła pasy i wysiadła niepewnie z auta. Spojrzała na niewielki domek jednorodzinny, przed którym stanęli, jednym z wielu na tym osiedlu. Przywoływał w niej przyjemne uczucie tęsknoty za ciepłem rodzinnym, którego została nagle pozbawiona. Coś oczywistego, nad czym w swoim 12-letnim życiu nigdy nie musiała się zastanawiać, nagle zniknęło. Wydawało jej się, że w ciągu kilku minut utraciła wszystko
Nawet nie poczuła gorących łez spływających po jej policzkach.
Pan Marcin wpatrywał się w udręczoną twarz dziewczynki i bez słowa chwycił ją za rękę, prowadząc w stronę domu. Zapukał głośno w drzwi, a potem drugi i trzeci raz. Z powodu braku odzewu wrócił do radiowozu i włączył syrenę. Z pewnością było to skuteczniejsze niż nieustanne dobijanie się i liczenie, że ktoś cudem to usłyszy.
W oknie na piętrze zapaliło się światło i mogli teraz zobaczyć powoli wstającą sylwetkę. Po chwili ktoś przekręcił zamek i drzwi się uchyliły. Zza nich wyjrzała zaspana twarz mężczyzny w spodniach od piżamy, który mrużył oczy od niebieskiego światła lamp sygnalizacyjnych.
- Dzień dobry. - Pan Marcin wygrzebał zza pazuchy legitymację służbową i podstawił ją pod nos osoby naprzeciw niego. Chyba nigdy się nie przyzwyczai do zrywania na nogi śpiących ludzi w środku nocy. - Ja w sprawie Małgorzaty Stępień.
Mężczyzna, słysząc znajome nazwisko, rozbudził się nieco, ale wciąż mrugał zaropiałymi oczyma. Gosia, jakby na potwierdzenie słów policjanta, wyłoniła się nieco zza jego pleców.
- Przepraszam... - mężczyzna zaczął cicho ochrypłym głosem. - ale czy mógłby pan wyłączyć tego koguta? Pobudzi pan całe osiedle.
Lecińskiego tknęło, jakby dopiero teraz przypomniał sobie o wciąż wyjącej syrenie. Pośpiesznie poszedł do radiowozu i wyłączył ją. Gdy wrócił, mężczyzna kucał przed Małgosią i przemawiał do niej łagodnym głosem zmartwionego rodzica. Zauważając podchodzącego Marcina, wstał z ciężkim westchnieniem.
- Jeśli ta mała jeszcze od pana nie uciekła, chyba mogę pana zaprosić do środka. Zamknijcie łaskawie za sobą drzwi, zimno wchodzi.
I zniknął w sieni, a oni podążyli za nim, usłużnie zamykając frontowe drzwi. Przeszli do kuchni. Dziewczyna od razu usiadła za stołem, czując się znacznie pewniej w znajomym miejscu, pan Marcin zaś stanął na środku, przodem do opierającego się o blat wujka Małgosi.
Zaczął od wyjaśnienia całej sytuacji. Przeczytał z kartki relację Gosi, następnie własnymi słowami pokrótce przedstawił osobliwą prośbę i wyrecytował procedury z tym związane. Mężczyzna, Adrian Kunicki, cały czas kiwał głową i wtrącał własne uwagi i pytania.
- Rozumiem - powiedział. - Proszę wybaczyć, ale zaledwie dwie godziny temu wróciłem z pracy i jestem odrobinę zmęczony.
Nie ty jeden, pomyślał Leciński.
- Rano oczywiście zorganizujemy wszystko, co trzeba, w jakichś bardziej ludzkich godzinach - oznajmił. - Jednak teraz chciałbym po prostu, żeby zaopiekował się pan tym dzieckiem.
Pan Adrian pokiwał głową ze zrozumieniem. Chociaż w tych niecodziennych okolicznościach sprawiał wrażenie oazy spokoju, w środku aż kipiał gniewem, który dotyczył ojca Małgosi. Powstrzymywał się jednak ze względu na funkcjonariusza, swoją śpiącą rodzinę oraz samą zainteresowaną. Nie mieściło mu się w głowie, jak można tak bezlitośnie potraktować własne dziecko. Niepojęte.
Po uzgodnieniu wszystkich potrzebnych rzeczy pan Marcin pożegnał się, życzył im wszystkim powodzenia i odjechał z nieskrywaną ulgą.
- Wujku?
Małgosia patrzyła pytająco na mężczyznę, z którego spadła teraz maska spokoju. Pogłaskał ją po głowie, uśmiechając się ciepło.
- O nic się nie martw, jakoś to będzie. No - odetchnął. - trzeba ci zorganizować spanie. Poczekaj tu na mnie, dobrze? Ja pójdę po pościel. Prześpisz się dzisiaj na kanapie, w porządku?
Gosia przytaknęła. W tamtej chwili mogła się zgodzić na wszystko - byleby znaleźć się w ciepłym, miękkim łóżku i zasnąć snem bez snów. W głębi serca pragnęła już się nigdy nie obudzić, nie musząc się o nic martwić.
Wujek rozłożył jej sofę i ubrał pościel. Wyjął z szafy w sypialni na piętrze swoją czystą koszulkę, która posłużyła jako piżamka do spania dla Małgosi. Patrzył chwilę na trzymany w ręce materiał i westchnął ciężko.
Zaklął pod nosem.
- Adi? - dobiegł go zaspany głos małżonki.
- Nic, nic, śpij dalej - mruknął i wyszedł.
Zastał Gosię skuloną na sofie i cicho łkającą. Przyciskała poduszkę do twarzy, starając się zagłuszyć szloch. Szeptał ciche słowa pocieszenia, siedząc przy niej i głaszcząc po włosach. Rozebrał ją z brudnych ubrań i założył na nią przyniesiony T-shirt. Czuwał przy niej, aż zasnęła skulona w kłębek.
Przetarł zmęczonym gestem twarz. Naprawdę musiał się położyć. Sen wszystkim dobrze zrobi.
Obudził się, zdawałoby się, zaledwie sekundę po tym, jak przyłożył głowę do poduszki. Ktoś potrząsał jego ramieniem i szeptał rozgorączkowany:
- Wujku, wujku. Obudź się, wujku.
Obrócił się niechętnie do niej. Oby to nie było nic ważnego.
- Przepraszam, zwymiotowałam, przepraszam, nie zdążyłam do łazienki.
Oczywiście, że to było coś ważnego. O co innego mogło chodzić?
Powoli wygramolił się z ciepłego i miękkiego łóżka. Zszedł po schodach, każdym krokiem czując ciężar własnego obolałego ciała po całym dniu pracy. Dlaczego akurat dziś? Nie mogli przyjść w wolny weekend?
Skrzywił się, czując odór wymiocin. Kazał wciąż przepraszającej Małgosi wracać do łóżka i nie przejmować się tym. Chcąc nie chcąc (ale bardziej to drugie) wziął się za sprzątanie całego bałaganu. Dobrze, że jego synek uodpornił go na takie wydarzenia, bo byłby sam zwrócił swoją kolację.
Co za parszywy los, pomyślał. Do licha, jeśli kiedyś spotka ojca Gosi, nie zamierza się powstrzymywać.

*~*~*

Pancakes: Następna część będzie mniej dramatyczna, obiecuję.