środa, 2 maja 2018

Część 2.

Gosia obudziła się z policzkiem przyssanym do szyby samochodu. Rozejrzała się nieprzytomnie, zdezorientowana nagłą zmianą otoczenia. Przez dłuższą chwilę nie mogła sobie przypomnieć, gdzie się znajduje. Miejsce wydawało jej się znajome, ale jej ospały mózg nie przetworzył jeszcze tej informacji.
To samochód taty? Poznawała ten parking. Czy to dom?
Pobudzona tą myślą wyprostowała się i przyjrzała uważniej. Zdała sobie sprawę, że nie jest to okolica koło jej domu i uleciał z niej cały entuzjazm. Poczuła się niewyobrażalnie zawiedziona. A więc tatuś po nią nie wrócił.
Chciała jeszcze raz zamknąć oczy i udawać, że tamto wszystko było tylko snem, a ona siedzi teraz w przestarzałej skodzie swojego taty i suną powoli przez sosze, zaś delikatna woń choinki zapachowej wypełnia całą kabinę. Jednak to już przeminęło. Zamiast tego była teraz w radiowozie policyjnym. Chciało jej się płakać, jednak nie miała już czym. Była bardzo, ale to bardzo, zagubiona.
Ktoś postukał w szybę. Odskoczyła od niej jak oparzona. Pan Marcin uśmiechnął się przepraszająco do niej i otworzył drzwi.
- Jesteśmy na miejscu - poinformował. Małgosia odpięła pasy i wysiadła niepewnie z auta. Spojrzała na niewielki domek jednorodzinny, przed którym stanęli, jednym z wielu na tym osiedlu. Przywoływał w niej przyjemne uczucie tęsknoty za ciepłem rodzinnym, którego została nagle pozbawiona. Coś oczywistego, nad czym w swoim 12-letnim życiu nigdy nie musiała się zastanawiać, nagle zniknęło. Wydawało jej się, że w ciągu kilku minut utraciła wszystko
Nawet nie poczuła gorących łez spływających po jej policzkach.
Pan Marcin wpatrywał się w udręczoną twarz dziewczynki i bez słowa chwycił ją za rękę, prowadząc w stronę domu. Zapukał głośno w drzwi, a potem drugi i trzeci raz. Z powodu braku odzewu wrócił do radiowozu i włączył syrenę. Z pewnością było to skuteczniejsze niż nieustanne dobijanie się i liczenie, że ktoś cudem to usłyszy.
W oknie na piętrze zapaliło się światło i mogli teraz zobaczyć powoli wstającą sylwetkę. Po chwili ktoś przekręcił zamek i drzwi się uchyliły. Zza nich wyjrzała zaspana twarz mężczyzny w spodniach od piżamy, który mrużył oczy od niebieskiego światła lamp sygnalizacyjnych.
- Dzień dobry. - Pan Marcin wygrzebał zza pazuchy legitymację służbową i podstawił ją pod nos osoby naprzeciw niego. Chyba nigdy się nie przyzwyczai do zrywania na nogi śpiących ludzi w środku nocy. - Ja w sprawie Małgorzaty Stępień.
Mężczyzna, słysząc znajome nazwisko, rozbudził się nieco, ale wciąż mrugał zaropiałymi oczyma. Gosia, jakby na potwierdzenie słów policjanta, wyłoniła się nieco zza jego pleców.
- Przepraszam... - mężczyzna zaczął cicho ochrypłym głosem. - ale czy mógłby pan wyłączyć tego koguta? Pobudzi pan całe osiedle.
Lecińskiego tknęło, jakby dopiero teraz przypomniał sobie o wciąż wyjącej syrenie. Pośpiesznie poszedł do radiowozu i wyłączył ją. Gdy wrócił, mężczyzna kucał przed Małgosią i przemawiał do niej łagodnym głosem zmartwionego rodzica. Zauważając podchodzącego Marcina, wstał z ciężkim westchnieniem.
- Jeśli ta mała jeszcze od pana nie uciekła, chyba mogę pana zaprosić do środka. Zamknijcie łaskawie za sobą drzwi, zimno wchodzi.
I zniknął w sieni, a oni podążyli za nim, usłużnie zamykając frontowe drzwi. Przeszli do kuchni. Dziewczyna od razu usiadła za stołem, czując się znacznie pewniej w znajomym miejscu, pan Marcin zaś stanął na środku, przodem do opierającego się o blat wujka Małgosi.
Zaczął od wyjaśnienia całej sytuacji. Przeczytał z kartki relację Gosi, następnie własnymi słowami pokrótce przedstawił osobliwą prośbę i wyrecytował procedury z tym związane. Mężczyzna, Adrian Kunicki, cały czas kiwał głową i wtrącał własne uwagi i pytania.
- Rozumiem - powiedział. - Proszę wybaczyć, ale zaledwie dwie godziny temu wróciłem z pracy i jestem odrobinę zmęczony.
Nie ty jeden, pomyślał Leciński.
- Rano oczywiście zorganizujemy wszystko, co trzeba, w jakichś bardziej ludzkich godzinach - oznajmił. - Jednak teraz chciałbym po prostu, żeby zaopiekował się pan tym dzieckiem.
Pan Adrian pokiwał głową ze zrozumieniem. Chociaż w tych niecodziennych okolicznościach sprawiał wrażenie oazy spokoju, w środku aż kipiał gniewem, który dotyczył ojca Małgosi. Powstrzymywał się jednak ze względu na funkcjonariusza, swoją śpiącą rodzinę oraz samą zainteresowaną. Nie mieściło mu się w głowie, jak można tak bezlitośnie potraktować własne dziecko. Niepojęte.
Po uzgodnieniu wszystkich potrzebnych rzeczy pan Marcin pożegnał się, życzył im wszystkim powodzenia i odjechał z nieskrywaną ulgą.
- Wujku?
Małgosia patrzyła pytająco na mężczyznę, z którego spadła teraz maska spokoju. Pogłaskał ją po głowie, uśmiechając się ciepło.
- O nic się nie martw, jakoś to będzie. No - odetchnął. - trzeba ci zorganizować spanie. Poczekaj tu na mnie, dobrze? Ja pójdę po pościel. Prześpisz się dzisiaj na kanapie, w porządku?
Gosia przytaknęła. W tamtej chwili mogła się zgodzić na wszystko - byleby znaleźć się w ciepłym, miękkim łóżku i zasnąć snem bez snów. W głębi serca pragnęła już się nigdy nie obudzić, nie musząc się o nic martwić.
Wujek rozłożył jej sofę i ubrał pościel. Wyjął z szafy w sypialni na piętrze swoją czystą koszulkę, która posłużyła jako piżamka do spania dla Małgosi. Patrzył chwilę na trzymany w ręce materiał i westchnął ciężko.
Zaklął pod nosem.
- Adi? - dobiegł go zaspany głos małżonki.
- Nic, nic, śpij dalej - mruknął i wyszedł.
Zastał Gosię skuloną na sofie i cicho łkającą. Przyciskała poduszkę do twarzy, starając się zagłuszyć szloch. Szeptał ciche słowa pocieszenia, siedząc przy niej i głaszcząc po włosach. Rozebrał ją z brudnych ubrań i założył na nią przyniesiony T-shirt. Czuwał przy niej, aż zasnęła skulona w kłębek.
Przetarł zmęczonym gestem twarz. Naprawdę musiał się położyć. Sen wszystkim dobrze zrobi.
Obudził się, zdawałoby się, zaledwie sekundę po tym, jak przyłożył głowę do poduszki. Ktoś potrząsał jego ramieniem i szeptał rozgorączkowany:
- Wujku, wujku. Obudź się, wujku.
Obrócił się niechętnie do niej. Oby to nie było nic ważnego.
- Przepraszam, zwymiotowałam, przepraszam, nie zdążyłam do łazienki.
Oczywiście, że to było coś ważnego. O co innego mogło chodzić?
Powoli wygramolił się z ciepłego i miękkiego łóżka. Zszedł po schodach, każdym krokiem czując ciężar własnego obolałego ciała po całym dniu pracy. Dlaczego akurat dziś? Nie mogli przyjść w wolny weekend?
Skrzywił się, czując odór wymiocin. Kazał wciąż przepraszającej Małgosi wracać do łóżka i nie przejmować się tym. Chcąc nie chcąc (ale bardziej to drugie) wziął się za sprzątanie całego bałaganu. Dobrze, że jego synek uodpornił go na takie wydarzenia, bo byłby sam zwrócił swoją kolację.
Co za parszywy los, pomyślał. Do licha, jeśli kiedyś spotka ojca Gosi, nie zamierza się powstrzymywać.

*~*~*

Pancakes: Następna część będzie mniej dramatyczna, obiecuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz