środa, 2 maja 2018

Część 1.

Jedyne co czuła to pulsujący ból. Rozchodził się po całym ciele, po skórze i wnętrznościach. Resztką godności utrzymywała się na nogach i nie runęła na brudną podłogę.
Stała przy umywalkach i wpatrywała się w odbicie w lustrze. Widziała swoje zapuchnięte od płaczu oczy oraz czerwone od kilkustopniowego mrozu policzki i nos. Przemyła twarz zimną wodą i wypłukała usta, jednak wciąż czuła w nich smak wymiocin.
Miała wrażenie, że jest stertą brudnych ubrań.
Wróciła do czekających na nią funkcjonariuszy. Kobieta z włosami upiętymi w schludny koczek podała jej wcześniej czystą koszulkę z logo policji na plecach i choć była ona na dziewczynę o wiele za duża, miała przyjemny w dotyku materiał i była całkiem ciepła. Zwykły bawełniany T-shirt, a ogrzewał jej ciało o wiele lepiej od zimowej kurtki, w której była przedtem.
Mężczyzna, który przedstawił się jako pan Marcin Leciński, przysunął się bliżej biurka. Wpatrywał się uważnie w roztrzęsioną dziewczynkę. Jej bladą twarz pokrywał teraz wyraźny rumieniec i martwił się, czy aby nie dostanie ona gorączki. Od kiedy pracował w policji, nigdy nie spotkał się z takim przypadkiem i nie miał pojęcia co robić. Owszem, mieli porzucone koty i psy, które błąkały się przy drodze, ale nigdy dziecka, na litość boską!
Pani Aleksandra, jego koleżanka pełniąca z nim dyżur tej nocy, przyniosła dziewczynie kubek z herbatą i usiadła przy nich.
- No dobrze - wymienili porozumiewawcze spojrzenia pełne nieukrywanego współczucia. - Potwórz nam jeszcze raz to, co mówiłaś przez telefon.
- Ja... - dziewczynka zacięła się, niepewna. Nie wiedziała, od czego dokładnie zacząć. Łatwiej byłoby się w ogóle nie odzywać, była niemal pewna, że się rozryczy jak przedszkolak, a nie chciała się jeszcze bardziej przed kimś poniżać. Gdy opowiadała przebieg wydarzeń, czuła narastającą w gardle gulę i podchodzące do oczu łzy, które z trudem powstrzymywała. - Pokłóciłam się z tatą. Nie pamiętam już o co, jakąś głupotę. W pewnym momencie... zjechał na pobocze. Zrobił to tak gwałtownie. Przestraszyłam się, czy może coś się nie stało, myślałam, że może potrącił jakieś zwierzę. A on kazał mi wyp...
Pan Marcin przerwał jej w połowie słowa, mówiąc, że nie ma potrzeby, by dokładnie to powtarzała. Dziewczynka podziękowała mu w duchu.
- ...sam wysiadł i otworzył moje drzwi. Wyciągnął mnie na zewnątrz. Nie bardzo rozumiałam po co. Do stacji mieliśmy spory kawałek... Myślę, że po prostu się zagapił... Zagapił się i zapomniał o mnie...
Przełknęła ślinę, błagając, by policjanci tego nie zauważyli. Masowała powoli przegub - wciąż ją bolało po tym, jak ojciec chwycił ją mocno i ścisnął. Nie sprawdzała, ale z pewnością zostawił czerwone ślady palców. Pani Aleksandra podała jej paczkę chusteczek, za którą dziewczyna podziękowała grzecznie. Wydmuchała nos.
Nie chciała się rozklejać. Nie znowu. Musiała być dzielna i się trzymać. Potem jakoś to będzie.
- Od razu pobiegłam za nim. Wołałam. Ale straciłam samochód z oczu... i było tak ciemno. Kilka razy się przewróciłam na drodze, mam siniaki na kolanach. Byłam pewna, że zatrzymał się kawałek dalej, żeby mnie tylko nastraszyć. I tak szłam i szłam, ale wciąż go nie widziałam...
Uniosła wzrok znad miętolonej w ręce zużytej chusteczki. Pan Marcin cały czas skrupulatnie zapisywał jej zeznania. Wolała, żeby tego nie robił. Nie chciała być potem rozliczana z każdego słowa.
- Chciałam dojść do najbliższej stacji - kontynuowała. - Na znaku było napisane, że najbliższa dopiero za pięć kilometrów, a ja na pewno nie dałabym rady tyle przejść - zaśmiała się nerwowo. - Do domu ze szkoły mam przecież tylko dwa... Kiedy do pana zadzwoniłam, byłam już przy bramkach.
Pociągnęła nosem, mrugając szybko kilka razy. Gdy mówiła, parę razy załamał jej się głos i zacięła się chyba z milion razy.
Reszty nie musiała dopowiadać. Po telefonie wszystko potoczyło się dosyć szybko. Policjanci zgarnęli ją na posterunku przy punkcie poboru opłat, "bramkach". Pani Aleksandra przyjechała prosto z Opola 30 minut później. Chociaż dziewczynka nie określiła, ile czasu szła wzdłuż ruchliwej autostrady, podejrzewali, że było to około godziny. Została zabrana na najbliższy komisariat w Opolu i pozwolono jej doprowadzić się do porządku w samotności. Dużo czasu spędziła w łazience krzycząc i płacząc na przemian, a oni udawali, że nie słyszeli. W takich wypadkach potrzebny był psycholog, a żadne z nich nim nie było. Mogli jedynie zadzwonić po pomoc.
- Chciałbym spisać twoje dane - odezwał się ponownie Leciński. - Masz przy sobie dowód albo legitymację szkolną?
Powinni byli zrobić to na samym początku, ale nikt nie miał głowy, by prosić o to porzucone na autostradzie dziecko. Dziewczynka pośpiesznie wyciągnęła z kieszeni kurtki niebieski, dziecięcy portfel i spomiędzy banknotów dziesięciozłotowych wyjęła pomiętą w rogach legitymację. Z fotografii uśmiechała się delikatnie młoda dziewczynka z blond włosami spiętymi w kucyk. Całkowite przeciwieństwo tej siedzącej w komisariacie, wyglądającej jak zombie.
Mężczyzna wziął dokument do ręki i zaczął przepisywać dane na czystą kartkę.
- No więc, Małgosiu - zaczął. Małgorzata Stępień - tak widniało na legitymacji. Uczennica Szkoły Podstawowej nr 2 w Polkowicach, urodzona 13 sierpnia 2005 roku. Pan Marcin spojrzał na zegar ścienny, wskazujący kilka minut po północy. - Jeśli chcesz, możemy cię odwieźć do rodziny. Możesz też zostać tutaj na noc i wtedy rano zająłby się tobą ktoś inny, z lepszymi kompetencjami...
- A pan... nie może? - zapytała cicho.
- Nie - pokręcił głową. - Ja wtedy już...
Nie dokończył, bo usłyszeli odgłos silnika samochodu. Było to coś na tyle rzadkiego w środku nocy w miejscu oddalonym od głównej ulicy, że wszyscy podnieśli głowy i wpatrywali się uważnie w ścianę, zza której dobiegał dźwięk, chociaż nie mogli przecież zobaczyć pojazdu. Następnie rozległ się trzask drzwiami i szybkie kroki na przedsionku posterunku. Pani Aleksandra wyjrzała z pokoju, w którym siedzieli i wpadła wprost na starszą kobietę, szczelnie opatuloną płaszczem i szalem.
Była to zaprzyjaźniona pani psycholog. Zadzwonili po nią zaraz po przyjeździe na komisariat. Ostatni raz w takich okolicznościach spotkali się, gdy pijany ojciec próbował zabić własnego piętnastoletniego syna i swoją żonę. Oboje jednak odetchnęli z niewypowiedzianą ulgą. Pojawiła się ich deska ratunku.
Przywitali się, nowo przybyła ziewnęła jeszcze kilka razy i wzdrygnęła się z zimna. Pan Marcin najbardziej skrótowo jak to możliwe przedstawił jej sytuację, a następnie Małgosia została zasypana gradem pytań i dużą ilością monologu. Odpowiadała lakonicznie i głównie kiwała bądź kręciła głową, ale pani psycholog to chyba nie przeszkadzało.
Z tej rozmowy dowiedzieli się o wiele więcej. Pani psycholog miała dobre podejście i okazała się przemiłą osobą, wbrew obawom Gosi, ale dziewczynka była już zbyt zmęczona zarówno fizycznie, jak i psychicznie, by okazać większą chęć do działania. Po kilku minutach sytuacja przedstawiała się następująco.
Małgosia z tatą wracali ze ślubu znajomych z Wrocławia. Ojciec nie był wcześniej notowany, ale prawdopodobnie miał pewne problemy i zaburzenia psychiczne. Pani psycholog wysnuła wniosek, iż miał sobie nie radzić po śmierci żony, a córka mu o niej przypominała. Mimo to Gosia kręciła przecząco głową na każde pytanie typu, czy tatuś kiedykolwiek w jakiś sposób źle się do niej odnosił.
Leciński ziewną przeciągle, prostując plecy. Jeszcze tylko sześć godzin służby. Sześć godzin i będzie mógł wrócić do domu, i całkowicie zapomnieć o przeprowadzanej właśnie sprawie. Owszem, współczuł głęboko dziewczynce, ale nie miał ochoty użerać się z czyimś dzieckiem w środku nocy. Sam nie miał potomstwa i choć nie wykazywał nim żadnego zainteresowania, nie mógł sobie wyobrazić jak rodzic, który powinien przecież kochać i troszczyć się o swoją pociechę, mógł tak porzucić dziecko na środku zapomnianego przez Boga miejsca. Mimo to chciał mieć jak najszybciej z głowy ten problem, który zwalił się na niego zupełnie niespodziewanie.
- Trzeba ją odwieźć do rodziny.
Wybałuszył oczy na panią psycholog. Zdawała się nie zauważać jego spojrzenia i w spokoju siorbała swoją kawę.
- Pani chyba zwariowała - wymsknęło mu się. Aleksandra zwróciła na niego pełen pogardy wzrok i natychmiast bąknął ciche "przepraszam". - Może i nie mam doświadczenia, ale stanowczo informuję, że nie zamierzam jechać kilkaset kilometrów w tę i z powrotem!
- To dziecko nie może tutaj zostać - naciskała psycholog. Cała trójka patrzyła teraz na Małgosię, która starała się jeszcze bardziej zapaść i zniknąć na swoim krześle. Zgarbiła się i pochylona wpatrywała się w nich jak zbity pies. Marcin poczuł jak pod tymi oczami ulatuje z niego całe powietrze.
- Olu, sprawdź, czy nie ma w pobliżu Opola jakichś Stępniów - polecił. - Tak to się odmienia?
W odpowiedzi uzyskał wzruszenie ramionami i szybkie stukanie klawiatury. Program na szczęście i ku uldze wszystkich zebranych znalazł kilka wyników, a Małgosia wskazała dwójkę ludzi jako jej wujka i ciocię. Nie mogli mieć pewności, musiało im wystarczyć słowo dziewczynki.
Zagarnął kluczyki do radiowozu. To będzie długa noc.

*~*~*

Pancakes: kolejny depresyjne opowiadanie, bo dlaczego by nie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz